Aktualności

Projekt9m - Relacja z sesji Lucyny

obrazek 1 - Projekt9m - Relacja z sesji Lucyny

obrazek 2 - Projekt9m - Relacja z sesji Lucyny

Od samego początku strasznie zapaliłam się do tego projektu. Pamiętam jak siedziałyśmy kiedyś z Ewą i ta zdradziła mi radosną nowinę, że Aldona jest w ciąży i że pojawił się pomysł z sesjami dla ciężarnych.
Wtedy sobie pomyślałam, że to świetny pomysł, i że też chciałabym uczestniczyć w czymś takim ale niestety miałam ogromne problemy, żeby zajść w ciążę chociaż nie zdawałam sobie sprawy, że wtedy już malutka kropeczka szykuje się na podbój brzucha mamy, a później pewnie i świata :)

Muszę przyznać, że kilka dni przed zaplanowaną sesją trochę się bałam czy dotrwam, bo kilka dni przed zdjęciami zaczęłam odczuwać skurcze przepowiadające i już miałam wizję, że urodzę dzień przed sesją. Łucja - grzeczna dziewczynka - postanowiła jeszcze jednak trochę porosnąć w moim brzuchu. No i w końcu nadszedł dzień wielkiej przygody:)

Bazą wypadową był dom Gosi w Kaniach. Tam przyjechaliśmy z samego rana (no może nie aż z tak samego rana ale jak na sobotę to z rana - bo 10-ta to przecież rano). Przez prawie dwie godziny, podczas których Gosia robiła ze mnie bóstwo, a Ewa toczyła walkę z moimi włosami, mój mąż grzecznie siedział i oglądał bajki "Scooby Doo". Podejrzewam, że była to forma przygotowania do roli ojca. Ja tymczasem zaczynałam czuć się jak królowa. Przyznać muszę, że nie czułam się tak wyjątkowo nawet w dzień ślubu (bo przecież wtedy ważny też był mój mąż no i goście, bo trzeba było dołożyć wszelkich starań żeby się dobrze bawili) a tego dnia wszyscy byli skupieni tylko na mnie (no i przez chwilę na wiatraku ale o tym później). Pierwszy raz byłam też modelką. Jak pewnie wiele z nas kobietek przez pewien okres swojego dzieciństwa marzyłam żeby zostać modelką czy też fotomodelką jak zdałam sobie sprawę, że wysoka i długonoga to ja raczej nie będę. W końcu mogłam się przekonać jak to jest i... wcale nie okazało się to takie łatwe ("wyprostuj się", "głowa do góry", "spójrz za mnie", "nie chichraj się" - łatwo mówić jak mąż Cię rozśmiesza, "a teraz zrób minę taką jakbyś..."). Niezła musztra.
Poddałam jej się jednak bez żadnych oporów i starałam się jak mogłam najlepiej, chociaż wiem, że Ewka musiała wykazać się ogromem cierpliwości i wyrozumiałości - tak to jest jak się pracuje z żółtodziobami.

Mój mąż też miał swój wielki dzień. Odkrył blendę. Strasznie mnie rozbawił w momencie, gdy przygotowywaliśmy się do kolejnego ujęcia a ten stanął sobie z boczku i ćwiczył składanie i rozkładanie jej jedną ręką. Zupełnie jak mały chłopiec, który dostał nową zabawkę, która strasznie mu się spodobała i musi ją w samotności rozpracować. Nie obyło się też bez małych kłopotów. Wiatrak, który zwiał w domu "Pana niewidzialne rączki" dywan, moje włosy na początku całkowicie ignorowały. Nie chciały się poddać prądowi powietrza tylko jak zawsze, były proste bo taka ich natura (nawet jak kiedyś próbowałam je kręcić, na wałki, papiloty to wytrzymują pokręcone do jakiś dwóch godzin a później znowu proste). Szybko wyczerpał się też akumulator, bo wiatraczek miał dużą moc, ale pomysłowość "Pana niewidzialne rączki", który przygotował rulon z podłogi, żeby zwiększyć strumień powietrza dała efekty, które w miarę zadowoliły Ewkę.

Ostatnie zdjęcie było tańcem z komarami, które nie wiadomo skąd się pojawiły i postanowiły nas zjeść. Nie poddaliśmy się jednak bez walki aczkolwiek staraliśmy się maksymalnie szybko zrobić ostatnie ujęcie. Tego dnia miałam też ogrom energii w sobie. Wszyscy pod koniec byli bardziej lub mniej padnięci, a ja mogłabym tak jeszcze z kilka godzin (no... może po wyeliminowaniu komarów, które zachowywały się tak jakby pierwszy raz zobaczyły ludzi :)). Gdzieś czytałam, że czasami nie zdajemy sobie sprawy z siły, która w nas drzemie. Przekonałam się o tym właśnie tego dnia.

Po powrocie do bazy wypadowej, wygłodniali, zrobiliśmy wręcz napad na lodówkę Gosi (a apetyty po całym dniu spędzonym na powietrzu były ogromne). Chciałam tutaj bardzo podziękować Gosi, za udostępnienie swojego domu jako punkt przygotowań, za znalezienie pola kukurydzy no i za dokarmienie. A Ewie będę za to wdzięczna przez długie, długie lata. Przyznać muszę, że z niecierpliwością czekam na efekty sesji. Bardzo się cieszę, że ten mój wyjątkowy stan, na który wyczekiwałam tyle lat mogłam uwiecznić w taki nietypowy trochę sposób (bo sesja "ciężarówki" w polu kukurydzy chyba jest trochę nietypowa). Będziemy miały z córcią piękną pamiątkę.

Ten dzień na pewno będzie wspominany jako jeden z lepszych dni w moim życiu i na pewno pozostanie na zawsze w mojej pamięci.

Lucyna

Odzież: Mama-Delicious, sprzęt/akcesoria fotograficzne: Multifoto.pl



28.09.2011 18:58

Adam W.

Komentarze

Żeby móc komentować zaloguj się lub zarejestruj konto.

Brak komentarzy - zrób pierwszy krok!

Dołącz do nas na facebooku